Autor: Antoine de
Saint-Exupery
Liczba stron: ok.90 + obrazki
Rok wydania: 1945r
Typ książki: powieść poetycka
Przedział wiekowy: Trudno
określić ( lepiej w starszym wieku)
Dzień dobry moi kochani!
Cieszę się, że jeszcze zostało Was kilku, którzy czytacie te moje wypociny ;).
Nawet, gdyby było 0 wyświetleń, to bym i tak pisała, bo bardzo to lubię. Ale
chciałam, żebyście wiedzieli, że to doceniam <3.
Ostatnio miałam ochotę na coś
niezbyt długiego, ale „poruszającego serce”. Wprawdzie „Małego Księcia”
czytałam w gimnazjum, jednak sądzę, że warto go odświeżać co jakiś czas. Tym
bardziej, że i tak dla mnie większość młodych ludzi tego nie zrozumie i nie
doceni. Im się jest starszym tym lepiej, chociaż ta książka pokazuje, że
niestety dorośli wiele nie rozumieją i żyją w swoim świecie. Także niech każdy
znajdzie odpowiedni dla siebie czas na poświęcenie uwagi tej cudownej bajce dla
„zaawansowanych mentalnie” ;). Wprawdzie nie ma czegoś takiego, ale myślę, że
zrozumiecie (a przynajmniej większość z Was) o co mi chodzi :D. To lecimy!
Fabuła w skróciku:
Głównymi bohaterami są pilot
i Mały Książe. Ten pierwszy na skutek awaryjnego lądowania jest zmuszony do
spędzenia wielu dni na pustyni, gdzie naprawia swój samolot. Spotyka on tam
niezwykłego chłopca ( Małego Księcia), który opowiada mu swoją historię. Chyba
nic więcej nie mogę tu dodać, cała reszta byłaby najzwyklejszym spojlerem J.
Część właściwa recenzji…
Zapewne większość z Was
czytała kiedyś „Małego Księcia”, ale z perspektywy czasu widzę, że gimnazjum
jest chyba zbyt wczesnym okresem na książkę tego kalibru ;). Na pierwszy rzut
oka (tego czytelniczego) wydaje się zwykłą bajką, ale jej głęboki przekaz i
mądre metafory sprawiają, że małe dziecko nie zrozumie jej w pełni. Dla mnie, geniusz autora polega na tym, że potrafił w jednej książce poruszyć tematy
ważne dla każdego. Sprawia to, że czytelnik w zależności od wieku odkrywa po
kolei odpowiednie warstwy. Im jest starszy, tym dostrzega w „Małym Księciu”
inną prawdę. To trochę tak jak z nurkiem. Im głębiej się zanurza, tym bardziej
zmienia się to co widzi ( mimo, że na pewnej głębokości już nie widzi nic ;) ).
Książka bardzo chwyta za
serce. Przyznam się, że jak ostatnio ją czytałam, na samym końcu łezki po
policzkach popłynęły. Prostota języka i głębia przekazu to coś, czego
potrzebuje współczesne młode pokolenie. Słyszałam już opinie, że to głupia
książka dla małych dzieci, ale tego typu komentarze wskazują bardziej na
niedojrzałość nadawców tych słów ;).
Oczywiście na każdego musi przyjść czas, ale nazywanie jakiejkolwiek
książki głupią, jest ciosem poniżej pasa. Polecam napisać jakąś samemu, a
dopiero później cokolwiek się na ten temat wypowiadać.
Jeśli spojrzeć bliżej na
fabułę, to cała ta historia wydaje się trochę urwana z choinki
( tak w klimacie
świąt :D ), ale właśnie ta dziwność nadaje „Małemu Księciu” niepowtarzalnego
klimatu. Z jednej strony ona, a z drugiej świadomość, że ta historia
bezpośrednio dotyka problemów współczesnego świata. Może to dziecinne, ale
gdzieś w głębi wierzę, że kiedyś spotkamy się z Małym Księciem. On odszedł, by
zobaczyć się ze swoją ukochaną przyjaciółką, ale gdyby się tak bardziej
zastanowić to przecież każdy z nas w głębi serca tęskni za swoją „różą” (po
przeczytaniu będziecie wiedzieli o co mi chodzi) i nie może się doczekać
spotkania z nią po drugiej stronie…
Apel do dorosłych!
„Dorośli są bardzo dziwni…” – to jedno z
najczęściej wypowiadanych przez Małego Księcia zdań. Ostatnio dużo o tym rozmyślałam.
I zaczęła we mnie wzrastać frustracja, bardzo możliwe, że nieuzasadniona. Coraz
mocniej uświadamiam sobie jak bardzo dorosłość zależy od dzieciństwa. Bo to
przecież właśnie dorośli kształtują maluchy i oni powinni utwierdzać swoje
pociechy w tym, że są wiele warte, kochane, mądre, wartościowe. Stanowi to
fundament dorosłego życia. Dla mnie od zawsze było oczywiste, że „tak
powinno być”, bo ja miałam to szczęście dorastania wśród cudownych ludzi w
poczuciu godności i miłości ( nawiasem mówiąc ściskam moich kochanych
rodziców). Ale nie wszyscy mieli takiego farta.
Czasami ( tak a propos tej
frustracji, o której mówiłam) zastanawiam się nad niesprawiedliwością i
beznadzieją tego świata. Często mam wrażenie (poprawcie mnie, jeśli się mylę),
że wielu (nie wszyscy !) dorosłych traktuje młodszego jak kogoś , kto nie ma
nic do powiedzenia. Nazywanie nas (przepraszam za określenie) gówniarzami , a
bardzo często się to słyszy, pokazuje Wasz brak szacunku kochani dorośli ( i
znowu podkreślam, że tylko część z Was) i chyba nie tylko ja sądzę, że jest to
bynajmniej śmieszne! To tak jakby Ci „po
30” nie popełniali głupot, jakby tylko oni naprawdę znali życie i mogli się
cokolwiek o nim wypowiadać. Z jednej strony mówi się, że jesteśmy pokoleniem
przyszłości, że powinno się nam dawać głos, a z drugiej strony bardzo często
się zdarza, że nie jesteśmy słuchani tylko dlatego, że „nie znamy życia”. Może żyjemy krócej na tym świecie, ale jakby nie patrzeć, my też mamy wiele do
zaoferowania. Nie chodzi mi o to, że my ( młodzi) mamy decydować o wszystkim,
ale sądzę, że nasze zdanie też powinno być brane pod uwagę. Nie kwestionuję
tutaj tego, że faktycznie nasze doświadczenie jest mniejsze i o wielu sprawach
nie mamy pojęcia. Bardziej myślę tu o kwestii uzupełniania się pokoleń. Wy nie
jesteście świadomi pewnych „przydatnych rzeczy”, które my wiemy, i na odwrót.
Poza tym sądzę, że dzieciom naprawdę nie są potrzebne nowe Nike czy kolejna gra
na PS4 ( pewnie duża część się ze mną nie zgodzi, ale zaryzykuję ), ale Wasza
uwaga. Oczywiście to całe poświęcenie jest kochane i cudowne,bo wszystko to robicie właśnie dla swoich dzieci. Ale czasami zapominacie, że dla nas ważniejszym jest spędzić więcej czasu
razem, pogadać, pośmiać się wspólnie, niż dostać zbędne „poprawiacze życia”.
Dlatego zachęcam – trochu mniej pracy i trochu więcej czasu z dziećmi ;).
Kiedyś rozmawiałam z moją dobrą znajomą i
usłyszałam od niej historię pewnych ludzi (młodych), których życie było
zrujnowane właśnie przez tych dorosłych, którzy pozjadali wszystkie rozumy i
zapominając o potrzebach swoich dzieci mówiły: „wiem, co robię”, „nie znasz
życia, więc nie masz prawa nie zgadzać się z moimi decyzjami”. I chciałabym
tylko powiedzieć, że nie najeżdżam tu chamsko na wszystkich dorosłych tylko
zwracam się do Was, nasi kochani rodzice, dziadkowie, my też jesteśmy
ludźmi i myślę, że i my Was możemy wielu rzeczy nauczyć.
Jakby to było cudownie, gdybyście Wy nam przekazywali swoje
doświadczenia, pełne wsparcie i szacunek, a my moglibyśmy dzielić się z Wami
naszą radością życia i „świeżym” podejściem do rzeczywistości. Mam nadzieję, że
może tym swoim laniem wody kogokolwiek przekonam do szacunku i otwarcia na
innych. Moi kochani, proszę, słuchajmy się i kochajmy, bo w tym brutalnym
świecie za dużo już jest nienawiści i cierpienia, żebyśmy dokładali sobie
nawzajem. Tylko ta jedna prośba, tak na święta…
Na koniec…
Uff… to było ciężkie, ale
chyba warte wysiłku. Wracając do książki, sądzę, że naprawdę każdy powinien ją
przeczytać nie raz, ale kilka razy w swoim życiu. „Mały Książę” zmienia punkt
widzenia i pozwala patrzeć pod trochę „innym kątem”. A ze względu na to, że
Święta tuż, tuż, to życzę wszystkim błogosławionego czasu, pełnego szacunku do
siebie nawzajem, miłości, a także odpoczynku i dobrze spędzonych chwil z
najbliższymi. Przesyłam świąteczne buziaki wszystkim czytelnikom i mam
nadzieję, że nikt nie odebrał moich słów jako atak J. Ho ho ho!
Moja ocena: 9/10
Olcia
Ja po latach zrozumiałam, że "Mały Książe" to wcale nie jest bajka dla dzieci. Trochę mi to zajęło - jakieś 30lat :-)
OdpowiedzUsuńJak mówiłam, każdy ma swój czas ;). Ale cieszę, że jako dorosła mogła Pani odkryć fenomen tej bajki. To chyba nawet lepiej teraz, niż będąc jeszcze dzieckiem
OdpowiedzUsuń