środa, 31 lipca 2019

„Czerń i purpura” - poruszająca historia miłości w piekle obozu Auschwitz

Czerń i purpura


Autor: Wojciech Dutka
Gatunek: Powieść
Liczba stron: ok.450 
Data wydania: 03.04.2019r

Na początku chciałam przeprosić za tak długą nieobecność na blogu... Kiedy tylko zaczęły się wakacje, wyjątkowo nie było ani chęci, ani czasu na czytanie, co dopiero na recenzje. U mnie to już taka początkowo-wakacyjna rutyna. Na szczęście życiowy leń szybko się skończył i od razu złapałam za książkę kupioną na targach książki w Wa-wie. Tytuł może niezbyt ciekawy, mnie osobiście się kojarzy z nazwą jakiejś tureckiej telenoweli ;). Na szczęście sprawdza się tu idealnie powiedzenie: „Nie oceniaj książki po okładce”, bo chyba nigdy nie czytałam tak niezwykłej powieści, do tego opartej na faktach :D

Słów kilka o fabule:

Jest rok 1939, początek II Wojny Światowej. Dwoje młodych ludzi: Milena, dziewczyna z żydowskiej rodziny, Słowaczka oraz Franz, chłopak z austriackiej, dosyć ideologicznej familii, rozpoczynają dorosłe życie. Ona, niepokorna, butna, odważna i waleczna, stara się znaleźć swoje miejsce w Słowacji, rządzonej silną ręką przez ks. Tiso. Jej żydowskiej rodzinie coraz bardziej doskwiera antysemicka polityka Hitlera mająca duży wpływ na państwo słowackie. Z kolei Franz, pogubiony, zraniony i odrzucony przez pseudo-katolicki kościół, próbuje odnaleźć się w zakłamanym i manipulowanym narodzie. Postanawia wybrać służbę Austrii i III Rzeszy. Los łączy ich dwoje, mężczyznę i kobietę, ideologicznych wrogów, w miejscu będącym piekłem na Ziemii – obozie koncentracyjnym. 

Moje odczucia...

Początkowo myślałam, że „Czerń i purpura” będzie pewnie powieścią przerysowaną, pełną mało prawdopodobnych zdarzeń, bo przecież samo stwierdzenie „miłość więźniarki Auschwitz i młodego essesmana”  brzmi trochę jak tani banał wykorzystany do lepszej sprzedaży książki. Tak jednak  nie jest! 
Po pierwsze, ta historia zachwyciła mnie i wzruszyła do łez przez liczne opisy dotyczące losu mnóstwa ludzi w czasach II Wojny Światowej. Wielu rzeczy nie byłam świadoma, niektóre może nawet  były zbyt trudne do przyjęcia i zaakceptowania. Autor bardzo szczegółowo i realistycznie opisuje warunki i wydarzenia, które miały miejsce w obozie koncentracyjnym. Traktowanie ludzi jak przedmioty, znęcanie się, strach, tęsknota, odczłowieczenie, upokorzenie... Nie byłam w stanie sobie wyobrazić jak upodlonym trzeba być, by krzywdzić z premedytacją drugą osobę w taki sposób, w jaki to robili naziści. Czytając tę historię czułam się, jakbym była tam z tymi ludźmi, jakbym dzieliła z nimi celę, jakbym w niepewności czekała na wyrok razem z nimi... uczucie nie do opisania. Dlatego na pewno warto przeczytać tę powieść dla samej wiedzy, świadomości ile ci ludzi przeszli, a także dla doświadczenia przez kartki papieru tej historii, którą uczymy/ uczyliśmy się często na lekcji w klasie.
Kolejną niezwykle dla mnie istotną kwestią przy opisywaniu tego dzieła ( z czystym sumieniem mogę nazwać tę książkę dziełem) jest prostota historii i brak wyszukanych zwrotów akcji, czy sytuacji. Przy tego typu fabułach autorzy lubią sobie pofantazjować, a na koniec napisać, że ich powieść jest "oparta na faktach". Jednak niewiele z tego co czytamy wydarzyło się naprawdę. Tutaj natomiast Wojciech Dutka pozbywa się tych sztucznie sentymentalnych momentów, idealnych bohaterów, wymyślnych sytuacji, by przekazać nam prawdę, wyłożyć kawę na ławę i pokazać jak rzeczywiście sprawy się wtedy miały. Bardzo doceniam go za to. Właśnie tak powinno się przedstawiać istotę książki
Ostatnim  bardzo istotnym elementem "Czerni i purpury" jest oczywiście motyw miłości <3. Szczerze mówiąc, początkowo sięgnęłam po tę książkę tylko dlatego, że głównym wątkiem miało być właśnie to niezwykłe i niepojęte dla mnie uczucie. Koniec końców rozdziały, które czytałam z zapartym tchem nie miały nic wspólnego z miłością, ale dobrze, że tak się stało. Co za dużo to niezdrowo. Również ten motyw został przez autora opisany z perfekcyjnym wyczuciem. Nie mamy tu do czynienia ( choć może na to byśmy liczyli) ze scenami jakby wyjętymi z romansu, z pocałunkami, motylami w brzuchu, słodkimi słówkami. NIC Z TYCH RZECZY! W pewnym sensie poznajemy tu inne oblicze miłości, która polega na robieniu wszystkiego, by chronić osobę kochaną, miłości, która jest trudna i niezrozumiała, ale pełna troski i poświęcenia. Musicie przeczytać sami, żeby zrozumieć w czym rzecz ;). Bo przecież nie chcę spojlerować, a to jest nie do pojęcia bez wgłębiania się w fabułę i historię bohaterów.


Podsumowanko!

"Czerń i purpura" to książka, która wzrusza, która sprawia, że zaczynamy inaczej postrzegać świat, otwiera oczy na wiele spraw, tych odległych i codziennych, przyziemnych. W wielu miejscach chciało mi się płakać, w wielu krzyczeć ze złości, jeszcze inne momenty wprawiały mnie w zadumę nad własnym życiem.  Bo dopiero doświadczając bliskości śmierci, ludzie są w stanie docenić każdą chwilę życia, nawet tę trudną i bolesną. Dlatego życzę Wam udanej lektury, żeby poruszyła choć trochę nasze zabiegane serducha i umysły, pokazała nam co naprawdę jest istotne


Moja ocena: 10/10 ( bez najmniejszych watpliwości)



Olcia :)



środa, 10 kwietnia 2019

„Jesienna miłość” – coś dla fanów (a raczej fanek) romantycznych historii i Nicholasa Sparksa


Autor: Nicholas Sparks ( jak możemy wywnioskować po tytule :D )
Rok wydania: 1999r
Typ: Romantyczna ( i trochę dramatyczna)
Ilość stron: ok.225

Dzień dobry kochani! Tak dawno nie recenzowałam książek o miłości, że aż sama się temu dziwię. Przecież to jest najlepszy możliwy temat do rozmyślań! Zwłaszcza dla 16-latki… ;). Dzisiaj co nie co o książce Sparksa, jednego z moich ulubionych pisarzy. Jeśli oglądaliście film „Pamiętnik”, to właśnie Nicholas napisał książkę o tym samym tytule. CU-DO-WNE! Ale dzisiaj chciałam się skupić na „Jesiennej miłości”. Banalny tytuł, banalna ( choć niekoniecznie) fabuła, ale czyta się świetnie!

Słów kilka o fabule:

Akcja książki toczy się w amerykańskim miasteczku - Beaufort. Landon Carter , rozpoczynający klasę maturalną, jest zwyczajnym człowieczkiem, uczy się przeciętnie, bez marzeń czy planów. Chodzi do szkoły z niejaką Jamie Sullivan, dziewczyną będącą córką pastora, która przerwy spędza na czytaniu Biblii. Skromna, uśmiechnięta i do bólu pomocna. Jednak niestety, mówiąc współczesnym językiem, wszyscy mieli z niej polewkę. Landon, tak jak cała reszta, śmiał się z dziewczyny za jej plecami i miał ją za naiwnie prostoduszną. Jednak, jak to życie, lubi robić niespodzianki. Chłopak przyciśnięty do muru zaprasza Jamie na bal…Ta znajomość naprawdę nieźle zamiesza w główce i życiu tego prawie- studenta. Reszty musicie się domyśleć… Albo po prostu przeczytać książkę :D

Coś więcej o tym, jak ja to wszystko odbieram…

Jak przystało na książkę N.Sparks’a „Jesienna miłość” jest napisana cudownie, porywająco i chwyta za serce. Nie wiem, jak mężczyzna może mieć tyle wrażliwości w sobie, żeby pisać takie niesamowite romanse. Bardzo mi się podoba, że bohaterowie nie są idealni. Czytałam już kilka książek, w których ona była chodzącym cudem – długie, szczupłe nogi, niebieskie oczy, twarz anioła, falowane, blond włosy, a on?  Wysoki, umięśniony, z czarnymi oczami i powalającym uśmiechem. Tak, tak… takie rzeczy tylko w bajkach. Z kolei tutaj mamy do czynienia  z normalnymi ludźmi, którzy wcale nie są nieomylni i perfekcyjnie dopracowani przez matkę naturę ;). Choć nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia, do szaleństwa, jednak ich uczucie można nazwać jedynym w swoim rodzaju. Kocham, kocham , kocham! Jak czytałam tę książkę, to po prostu …ajjj. Chciało mi się płakać i śmiać zarazem. Dobra…. Na spokojnie. Wracając na Ziemię, sądzę, że „Jesienna miłość” spodoba się każdej dziewczynie ( chłopakom nie zabraniam, ale… no wiadomo), która lubi tego typu emocjonujące i słodkie historie ^^

Na koniec…

Co mogę więcej powiedzieć? Jedynie, że bardzo Was zachęcam do przeczytania tej książki. Wierzę, że i tym razem się nie zawiedziecie. Pełna śmiesznych, ale też jak się później okaże, smutnych momentów sprawia, że czyta się ją w try miga J. Życzę miłej lektury i jak zwykle zachęcam do komentowania, jak Wam się spodobała



Moja ocena: 8/10



Olcia  J









sobota, 2 lutego 2019

„Dom zbrodni” – Jeden z lepszych kryminałów Agaty Christie


Autor: Agata Christie

Gatunek: Kryminał ( innej opcji nie ma)

Ilość stron: ok.220

Rok wydania: 2007r





Cześć wszystkim! Dzisiaj powraca na scenę Aghata Christie, więc będzie się działo ;). Morderstwo w rodzinnej willi, intrygi, testamentowe tajemnice i pewien młody „Sherlock Holmes” walczący o ukochaną. Jak widać, fabuła jest  nie tylko o tematyce kryminalnej, ale jak to w tego typu książkach bywa, morderstwo pozostanie głównym wątkiem. Mam nadzieję, że i tym razem moja ulubienica Was nie zawiedzie. Ona sama stwierdziła, że jest to jedno z jej ulubionych „dzieci” i pisanie było dla niej czystą przyjemnością. A właśnie takie książki, pisane lekko i z radością, są najlepsze. To zaczynamy!





Co nie co o fabule:



Młody mężczyzna – Charles Hayward - pragnie poślubić Sophię Leonides. Po spotkaniu narzeczonych okazuje się, że dziadek ukochanej został zamordowany. Dziewczyna jest jedną z głównych dziedziczek (chyba istnieje takie słowo…) wielkiej fortuny. Razem z całą (całkiem sporą ) rodzinką mieszka w wielkiej willi, którą niegdyś zarządzał zmarły dziadek. Sprawę próbuje rozwiązać Charles, gdyż tylko do niego rodzina ma zaufanie. Jednak okazuje się to o wiele trudniejsze, niż przypuszczał. Bezwzględni i nie zawsze w pełni normalni członkowie familii gmatwają całą sprawę. Jedno jest pewne – morderca cały czas przebywa w rodzinnym domu i nie wiadomo, kiedy znowu zaatakuje…



Przybliżenie sprawy, czyli trochę więcej o książce:



Co mnie bardzo zaskoczyło, w „Domu zbrodni” nie ma nieskończonej ilości postaci, a mimo że trochę ich jest, to nawet całkiem łatwo się zorientować kto jest kim. Choć fabuła staje się z każdą stroną coraz bardziej zagmatwana, to nie można tego zaliczyć do minusów, a wręcz przeciwnie – do plusów! Nadaje to książce bardzo ciekawy charakter. Akcja toczy się praktycznie w jednym miejscu, więc w sumie tylko pomieszczenia się zmieniają :D. Muszę przyznać, że czasami w innych książkach Christie w pewnych momentach czułam znużenie, bo wszystko zwalniało i niewiele się działo. Tutaj natomiast cały czas ( w większości) autorka zaskakuje nas swoją detektywistyczną fantazją, więc superowo. Zwłaszcza patrząc na zakończenie, które już w ogóle mnie zaskoczyło. Mogę bez oporu powiedzieć, że „Dom zbrodni” znajduje się na liście tych książek, które sprawiają, że podczas czytania jestem „czytelniczo uniesiona”. W moim języku oznacza to niecierpliwe siedzenie na tyłku (jak ktoś potrzebuje, to proszę o nałożenie cenzury) i pomijanie mniej ważnych „opisówek”, aby dowiedzieć się o kolejnych zwrotach akcji. Co mogę więcej powiedzieć? Po prostu cudeńko!





Końcóweczka:



Jeśli spodobało się Wam „Morderstwo w Orient Expressie”, czy „Morderstwo na plebani”, to gwarantuje, że TO Was powali ^^. Idealna książka na zimowy weekend – porywająca lektura, którą szybko się czyta. Życzę Wam miło spędzonego czasu z Aghatą i pięknego wieczora! W końcu jest sobota, więc siłą rzeczy nie ma opcji, żeby nie był to piękny wieczór. Pozdrawiam wszystkich fanów Christie i całą resztę, która jeszcze nie miała okazji jej docenić ;)













Moja ocena: 8/10





Olcia J




















środa, 2 stycznia 2019

„Holyfood” – przepis na Nowy Rok 


Autor: Szymon Hołownia

Liczba stron: niecałe 140

Typ książki: poradnik duchowo – mentalny ( no powiedzmy )

Rok wydania: 2014r

Wiek dopuszczalny: dałabym 13+



Dzień dobry w Nowym Roku kochani! Jako, że mamy już 2019r., to chciałabym, aby książka, którą Wam przedstawię, była przepisem na życie właśnie na nadchodzący rok. Nie jest to umoralniająca opowieść o tym, jak czynić dobrze, i jak kombinować, żeby dostać się do Raju z jak najmniejszym wysiłkiem. To książka przemawiająca do ludzi, którzy błądzili kiedyś, teraz i dla tych, którzy będą błądzić ( czyli tak właściwie do wszystkich). Jeśli męczy Cię życie i chcesz coś zmienić, ale nie wiesz jak, to polecam „Holyfood”, czyli święte jedzenie dla zwykłych ludzi ;).



Co nie co o autorze:



Chyba każdy z Was oglądał kiedyś „Mam talent” i pamięta dwóch „śmieszków” komentujących i zapowiadających kolejne występy. Zapewne zawsze zwracacie uwagę na tego wysokiego ( Marcin Prokop) i śmieszniejszego ( może dlatego, że więcej mówi...). Z kolei obok niego stoi zawsze trochę niższy, ale nadal wysoki ( 188cm) Szymon Hołownia. To właśnie on jest autorem książki „Holyfood”, a także wielu innych. Nagrał między innymi audiobook, ze swoim kolegą z „Mam talent”, – „Bóg, kasa i rock’n’roll”. Na podstawie tego mogę stwierdzić, że jest on naprawdę wykształconą i mądrą osobą, a do tego ma boskie riposty ^^. Założył dwie fundacje, prowadził wiele audycji radiowych, pisał w kilku gazetach i generalnie jest naprawdę zacnym człowieczkiem. Więc, jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej, to zachęcam do poczytania o nim w Internecie. A teraz zajmijmy się już częścią właściwą! J



Słów kilka o treści książki:



„Holyfood” to zbiór 10 przepisów na poprawę życia duchowego, relacji z bliskimi i Bogiem oraz coś o zwalczaniu codziennych trudności. Każdy z nich (przepisów) jest uwieńczeniem jednego rozdziału, w których są poruszane różne tematy, opisywane od strony gastronomicznej ;). Na przykład: „Jak znaleźć dobrą wodę?” nie odnosi się bezpośrednio do poszukiwań tej idealnej w smaku i właściwościach cieczy, ale bardziej utożsamia ją z pewnymi sytuacjami i pokazuje jak szukać tej dobrej „wody wewnętrznej”. Trochę to dziwnie brzmi, ale czytając od razu załapiecie o co chodzi ( Hołownia w przeciwieństwie do mnie ma umiejętność przekazywania tego, co myśli). Trudno powiedzieć coś więcej, bo ta książka to nie kryminał ani romans, w którym jest rozwinięta fabuła, więc nie ma co opowiadać ;). So, that’s it!



Moje przemyślenia po przeczytaniu „Holyfood”…



Zacznę może od języka… Po kilku stronach tej książki każdy z Was powinien zauważyć specyficzny, ale bardzo miły dla oczu i uszu sposób pisania autora. Używa słów, których my na co dzień nie używamy, ale z drugiej strony wiemy dokładnie o co mu chodzi. To mi się akurat bardzo podoba. Patrząc bardziej na układ stron itd. widzę po czasie, że bardzo szybko i przyjemnie się czyta. Mnie na przykład, trudno przyswoić zbite w przysłowiową „kupę” wyrazy, gdzie wszystkie na siebie nachodzą. W przypadku „Holyfood” tak nie jest, także super.

Jeśli chodzi o treść, to czasami może wydawać się oczywista, ale sposób, w jaki to wszystko jest przekazane sprzyja dalszemu czytaniu ;). Podoba mi się to, że ta książka bardzo prosto, zwięźle i wyraźnie mówi co i jak, bez ogródek i zbędnych poematów. Nawet, jeśli wierzysz w latającego potwora spaghetti czy w bogów greckich, to znajdziesz w niej wiele wskazówek najzwyczajniej „fajnego życia”. Nic dodać, nic ująć ^^





Na koniec:



Może „Holyfood” nie jest dziełem stulecia, ale myślę, że naprawdę warto ją przeczytać. Luźny, a zarazem dobitny styl pisania sprawia, że czyta się z przyjemnością. Do tego jest dostępna w empiku, także nie trzeba specjalnie szukać ;) 
( ups!... lokowanie produktu). Dlatego zachęcam wszystkich do przeczytania tej książki na rozpoczęcie Nowego Roku. Może gdyby ludzie zmienili podejście do pewnych spraw, to łatwiej byłoby nam wszystkim na tym świecie żyć? Kto wie? Przesyłam pozdrowienia dla pracujących i uczących się, abyście mieli siłę na przetrwanie tych dni do ferii. A poźniej bajlando! (choć z drugiej strony fajnie porobić coś pożytecznego po świętach…)









Moja ocena: 7/10







Olcia J